Menu
1 / 2
Aktualności /

Marian Woronin 40 lat po 10.00: stawiam szampana temu kto pobije mój rekord Polski na 100 metrów!

Marian Woronin 40 lat po 10.00: stawiam szampana temu kto pobije mój rekord Polski na 100 metrów!
Marian Woronin 40 lat po 10.00: stawiam szampana temu kto pobije mój rekord Polski na 100 metrów! Marian Woronin 40 lat po 10.00: stawiam szampana temu kto pobije mój rekord Polski na 100 metrów!

Było późne sobotnie popołudnie, 9 czerwca 1984 roku. Na czwartym torze stadionu Skry w bloku startowym pojawia się zawodnik warszawskiej Legii Marian Woronin. Za chwilę w 10 sekund zapisze nową kartę historii sprintu ustanawiając rekord Polski i Europy w biegu na 100 metrów – Chciałbym żeby ktoś ten wynik poprawił. Obiecuję mu za to dużą butelkę dobrego szampana – zapewnia 40 lat po tamtym wydarzeniu Marian Woronin.

Urodzony w 1956 roku w Grodzisku Mazowieckim Marian Woronin w świat wielkiego sportu wszedł jeszcze jako junior. 50 lat temu był uczestnikiem mistrzostw Europy w Rzymie. Rok później zdobył w Atenach brązowy medal mistrzostw Europy juniorów na dystansie 100 metrów. W kolejnych latach niemal etatowo wygrywał halowe mistrzostwa Europy w sprincie na 50 i 60 metrów, zdobył dwa medale mistrzostw Europy na stadionie oraz został w Moskwie wicemistrzem olimpijskim w sztafecie. Jednak tym najbardziej pamiętanym wydarzeniem z jego kariery jest słynny bieg na 100 metrów podczas 30. Memoriału Janusza Kusocińskiego w Warszawie. 9 czerwca 1984 roku sunąc po czwartym torze stadionu Skry uzyskał na mecie czas 9.992, czyli po zaokrągleniu zgodnie z przepisami 10.00. Wtedy rekord Europy, do dziś rekord Polski.

Z Marianem Woroninem rozmawialiśmy u stóp stadionu warszawskiej Skry, na którym cztery dekady temu w 10 sekund wbiegł do historii polskiej lekkoatletyki.

Mija 40 lat od ustanowienia przez Pana rekordu Polski, wtedy też rekordu Europy, 10.00. Miało to miejsce stadionie Skry, obok którego teraz stoimy. Szkoda, że dziś nie możemy oglądać na nim takich wyników.

To bardzo przykre, że taki obiekt, który w latach 70. był reprezentacyjny dla Warszawy i dla Polski i na który przyjeżdżały startować największe gwiazdy światowej lekkoatletyki został doprowadzony do takiego stanu. To jest bardzo smutne.

Te gwiazdy przyjechały też w 1984 roku na 30. Memoriał Janusza Kusocińskiego. Pamiętam pan dobrze ten czerwcowy dzień?

Pamiętam, oczywiście, że pamiętam. Było może nieco cieplej niż dziś (rozmawialiśmy pod koniec maja – przyp. red.), wiaterek taki sam. Słoneczko, godzina po 19 jak biegaliśmy. Warunki idealne do szybkiego biegania. Może żal, że program ułożono tak, iż biegaliśmy tylko jedną serię. Z reguły w drugim biegu startuje się lepiej.

Zwykle po mniej więcej godzinie.

Tak. To zawsze można jeszcze z dziesiątkę, albo pół dziesiątki z poprzedniego czasu urwać. Bardzo przykro, że akurat wtedy nie było tego drugiego startu. Ale jak sędziowie pokazali na tablicy trzy dziewiątki to byłem w takiej euforii, że trudno powiedzieć jakbym ten drugi bieg, gdyby był, pobiegł.

Startował Pan na czwartym torze. Szczęśliwym? Czy gdzieś wcześniej już jakieś wartościowe wyniki biegnąc po czwartym torze Pan uzyskiwał?

Z reguły jeżeli były eliminacje i finały to te tory czwarty, piąty i szósty były przeznaczone dla tych najlepszych zawodników. Zawsze szpica szła od środka. Chociaż bardzo często zdarzały mi się tory pierwszy i ósmy. Szczególnie podczas pucharów Europy, gdy byliśmy losowani. Lepiej było mieć pierwszy na 100 niż na 200 metrów (śmiech).

To prawda. Mówił pan, że zobaczył to 9.99. Ostatecznie sędziowie skorygowali czas na 10.00. Było trochę smutno?

Ale to było po jakimś czasie. Dopóki nie trzeba było z tego zrobić protokołu i wysłać do europejskiej federacji lekkiej atletyki to wynik 9.99 był obecny w mediach, w prasie, wywiadach. Później przyszła potrzeba przyjrzenia się dokładnie zdjęciu z fotofiniszu. Pamiętam jak dziś gdy sędzia główny pan Jerzy Szymonek stwierdził, że tysięczna jest rozpoczęta więc trzeba zaokrąglić do góry.

Jerzy Szymonek był wybitnym specjalistą od statystki lekkiej atletyki, więc trudno jego zdanie podważać.

Ale jakby zrobił 9.99 były dwie możliwości. Europejska federacja albo by to przyjęła, albo nie.

No właśnie, a rekord Polski moglibyśmy mieć wtedy na poziomie 9.99.

Dokładnie tak.

To wszystko działo się już po decyzji, że reprezentacja Polski nie poleci na igrzyska do Los Angeles. Tam to 10.00 dawałoby wicemistrzostwo olimpijskie. Boli to jeszcze, mimo upływu czterech dekad?

To chyba boli najbardziej. Cztery lata wcześniej gdy szykowałem się do startu na igrzyskach moskiewskich miałem na tapecie zwycięstwo z Pietro Meneą i Allanem Wellsem, którzy wygrali w Moskwie biegi na 100 i 200 metrów. Niestety choroba mnie zmogła, nie udało się powalczyć. Zająłem dopiero siódme miejsce i byłem przekonany, że w Los Angeles będę w stanie zdobyć medal. Co z tego… Pamiętam gdy przyjechał do Spały pewien pan i powiedział, że mam przekazać wszystkim, iż na igrzyska do Los Angeles nie jedziemy.

Dobrze, że ten srebrny medal z Moskwy w sztafecie 4 x 100 metrów wywalczony z Licznerskim, Duneckim i Zwolińskim jest takim jasnym punktem w pana olimpijskiej karierze.

Są takie postacie jak na przykład Grażyna Rabsztyn, rekordzistka świata w biegu na 100 metrów przez płotki…

Ten rekord 12.36 ustanowiła także na stadionie Skry, obok którego rozmawiamy.

Tak, dokładnie. Grażyna też pozostała bez medalu olimpijskiego. My w Montrealu w 1976 roku zajęliśmy czwarte miejsce, w Moskwie udało się ten medal zdobyć. Do Los Angeles nie pojechałem, na start w Seulu byłem za starty. No trzeba mieć trochę tego szczęścia i trafić na takie warunki i układy oraz zbieżność pozytywną, żeby ten medal zdobyć.

Był pan multimedalistą mistrzostw Europy w biegu halowym na 60 metrów. Który dystans pan wolał biegać? 60 w hali, czy jednak 100 metrów na stadionie?

Sześćdziesiątka była lepsza. Była uwarunkowana zawsze w tych samych ramach. Nie było deszczu, nie było pod wiatr. Jednakowe warunki. Poza tym do sześćdziesiątki nie trzeba było szykować wytrzymałości szybkościowej. Mnie to zawsze męczyło. Proponowano mi kiedyś bieganie na 400 metrów, ale nie zdecydowałem się na to. Byłoby to zbyt męczące.

Zaczęliśmy naszą rozmową od tego czerwcowego dnia 1984 roku, gdy ustanawiał pan rekord Polski 10.00. A czy pamiętam pan swój pierwszy bieg na 100 metrów na oficjalnych zawodach?

Pamiętam tylko wynik 14.4. Byłem chyba w podstawówce. To było na pewno pod Warszawą, albo w Ursusie albo w Brwinowie.

Brwinów był wtedy mocnym ośrodkiem, często organizującym zawody lekkoatletyczne.

Tak, często się tam startowało. Mieli niezły stadion. Mój pierwszy start nie zniechęcił mnie do uprawiania lekkiej atletyki, sprintu.

To jak to się stało, że ten chłopak z Grodziska Mazowieckiego trafił najpierw do Polonii Warszawy, potem do Legii. Jak wyglądała ta Pana kariera na początku?

W trzecim roku życia przeprowadziłem się z Grodziska do Piastowa, nieco bliżej Warszawy. W czwartej klasie podstawówki nauczyciel wychowania fizycznego, Andrzej Emiljanowicz, zachęcił mnie do chodzenia na treningi, na SKS-y. Zaczęły się pierwsze kontakty z bieżnią, z treningami. Chociaż to była zabawa. Inaczej tego nie określę.

Nie przypuszczał pan wtedy, że w przyszłości będzie rekordzistą Europy?

W życiu! Bawiliśmy się w lekką atletykę, po prostu. Chyba w pierwszej klasie technikum ten nauczyciel od wychowania fizycznego doprowadził mnie do wyniku na poziomie 10.3. Nawet jak poszedłem do technikum, to dalej trenowałem w mojej podstawówce. W drugiej klasie szkoły średniej podczas Warszawskiej Olimpiady Młodzieży na stadionie Orła, pamiętam to jak dziś, wygrałem 100 i 200 metrów. Wtedy zaczęto się mną bardziej interesować.

Kończył pan Technikum Kolejowe. Można powiedzieć, że to była taka lokomotywa do tych wszystkich dalszych sukcesów.

W pewnym wieku, dzięki temu, dotarłem do możliwości treningu w klubie kolejowym, Polonii.

Klub Ireny Szewińskiej.

Ireny Szewińskiej, Władka Komara. Tak. Byłbym pewnie w nim do końca kariery, bo nie lubiłem zmieniać barw klubowych, ale okazało się, że wojsko mnie dopadło. Polonia nie miała możliwości wyreklamować mnie od służby i tak trafiłem do Legii Warszawa. Tam trenerem był Tadeusz Cuch. Zostałem w tym klubie i u tego szkoleniowca do końca kariery.

Kto może ten rekord 10.00 wymazać z polskich tabel? Pan kiedy ustanawiał ten wynik miał 28 lat. W tym wieku jest teraz najlepszy obecnie polski sprinter Dominik Kopeć, może rekord poprawi młody Marek Zakrzewski, uważany przez wielu za wielki talent. A może ten, który ten wynik wymaże z tabel jeszcze się nie narodził?

Życzę wszystkim żeby pobiegli szybciej niż 10 sekund. To by świadczyło o progresie, rozwoju sprintu. Natomiast kto to może zrobić? Kopeć w zeszłym roku był blisko. W tym sezonie ma kontuzję. Ja przez całą karierę miałem może dwie lekkie kontuzje. Nie miałem problemów z dwugłowym, z Achillesem. Ktoś zatem może przeholował? Zakrzewski biega i będzie biegać. Zastanawiam się tylko, czy jego trener Tomek Czubak nie przerobi go na 400 metrowca. Zresztą widać, że Zakrzewski ma bardzo dobre wyniki na 200 metrów. Przesunąć to na 400 jest bardzo prosto. Natomiast chciałbym żeby ktoś ten wynik poprawił. Najwyższy czas. Obiecałem dużą butelkę dobrego szampana dla nowego rekordzisty Polski i chętnie wypiję z nim jego lampkę.

Maciej Jałoszyński / foto: Tomasz Kasjaniuk 

Powrót do listy

Więcej